Krynica 2014

Idy marcowe

Idy marcowe (łac. Idus Martiae także Idus Martii) − w kalendarzu rzymskim święto środka miesiąca (piętnasty dzień) marca, święto poświęcone rzymskiemu bogowi wojny – Marsowi. Odbywał się wtedy przegląd wojsk. 

Od 2012 roku zaczęliśmy nadawać hasła naszym wyprawom, tradycja piękna i pielęgnowana. Podtrzymaliśmy ją również planując wyprawę do Krynicy w 2014 roku. ” Idy marcowe”  pięknie wpisują się w klimat naszej wyprawy co udowodni niniejsza relacja.

   Organizujemy nasze wyjazdy od wielu lat ale jak trzeba już gdzieś wyjechać mimo, że  nasze spotkanie jest dawno zaplanowane, to wali się wszytko i trzeba jeszcze zrobić tyle rzeczy ,że w sumie to należałoby zostać w pracy/domu i nigdzie się nie ruszać.

CZWARTEK:

Nigdy nie udało nam się wyjechać w zaplanowanej porze i zawsze wyjeżdżaliśmy po pracy ale jak się się w końcu zebraliśmy to była ciemna noc.

No cóż podróż jak to podróż tylko kierowcy cierpieli a reszta podróżowała po NIEMIECKU – jak jesteś w podróży na urlop to jak byś był na urlopie. Szczęśliwie choć w różnym czasie ale jednak gnani przemożną chęcią spotkania i poddania się wielu próbom zarówno fizycznym jak i charakteru (wszak stal wykuwa się w ogniu ) dotarliśmy w czwartek wieczorową porą do Hotelu.

GEOVITA  przywitała nas wiosenną aurą. Nie tego oczekiwaliśmy ale rozpoznanie nie zawiodło byliśmy przygotowani na wszystko.

Pogoda deprecjonowała nasz plan działania, niby narty wzięte a języki śniegu widoczne na górnych partiach Jaworzyny dawały nadzieje na choćby minimum narciarstwa, lecz zostały one szybko rozwiane,także poprzestaliśmy na ustalonym wcześniej planie działania.

Zaraz po przyjeździe radość udzieliła się wszystkim uczestnikom i części gości lobby. Co to było za spotkanie, wiwaty, okrzyki radości, ogólne bratanie. Nastrój udzielił się również obsłudze Hotelu która z ochotą ruszyła z obsługą i pomocą.

Wieczór jak wieczór zakończyliśmy spacerem. Góry co za klimat i to powietrze niepowtarzalne ,nie mogliśmy przestać wdychać .W głowach kręciło bardzo ale no cóż OSTRE POWIETRZE nic dziwnego.

PIĄTEK:

Następnego dnia w okolicy godz.08:00 z okładem już bez wcześniejszego entuzjazmu spotkaliśmy się na śniadaniu, Jajecznica ,paróweczki ,żółty ser mniam ale kefir owocowy wow .Kawa lura no ale jak nie z ekspresu ,no to jak ma być dobra.

Nie ma śniegu trudno, ale dla nas żaden problem i tak będziemy jeździć – ale na rowerach. Po dojechaniu umówionego wcześniej schroniska oczom naszym ukazał się wspaniały widok rozstawionych rowerów i nasz przewodnik w śmiesznym obcisłym stroju .Słoneczna pogoda dawała nadzieję na cudowną wycieczkę . I zaczęło się, kto jeździł rowerem po górach ten wie o czym mówię. Najpierw z górki łatwizna ,potem troszkę pod (bez przesady jesteśmy twardzi) Borówka forsował tempo widać było ,że ostro trenował przed wyjazdem. Po dwóch godzinach rowerowania zaczęły się ostrzejsze podjazdy o sił ubywało. Niestety okazałem się najsłabszym ogniwem i zatrzymawszy  się na okolicznym przystanku uznałem ,że nie mam siły podnieść ręki ani nogi. Wkrótce dołączył  do mnie szwagier w końcu rodzina trzyma się razem z podobnymi objawami. Siedząc sobie wyjątkowo spokojnie zwróciliśmy (chyba tym bezruchem) uwagę naszego przewodnika który na nasze pytanie jak długo jeszcze, poinformował nas ,że minęliśmy właśnie połowę dystansu, a

niestety nie ma możliwości wcześniejszego powrotu bo po pierwsze co zrobimy z rowerami,  a po drugie to odjechaliśmy już za daleko. Cóż było robić przywiesiwszy się przez ramę roweru ruszyliśmy dalej. Znamienne było to ,że nikt z kolegów nie wsparł nas choćby dobrym słowem a wprost przeciwnie zaczęto sobie stroić żarty a w końcu próbowano mnie oddać w jasyr napotkanym Góralkom ( co prawie się udało za worek ziemniaków). Ku naszemu szczęściu po przejechaniu kilku kilometrów napotkaliśmy sklep spożywczy i po uzupełnieniu  poziomu płynów ustrojowych i co ważniejsze konsumpcji batona czekoladowego (CHWAŁA CI PREZESIE -sponsor w/w batona) odzyskaliśmy energię i udało nam się dotrzeć do mety o własnych siłach. Wycieczka rowerowa na długo pozostanie w mojej pamięci. Wieczór – basen, sauna potem mała rozgrywka karciana i na tyle -energia wyczerpana , spać.   

SOBOTA:      

Z frekwencją na śniadaniu było OK ale jak przyszło do wyjazdu na zaplanowane zajęcia strzeleckie no to się posypało. Mnie osobiście dotknęła jakaś niemoc, prawdopodobnie  jakiś rodzaj ROTO wirusa lub brak witamin z grupy B lub M był powodem mojej silnej niedyspozycji.To kolejny dzień w którym braki kondycyjne tak znają mi się we znaki Nic to nie znaczyło jednak dla grupy.która to zamierzała na naprędce zdjętym skrzydle drzwiowym z okrzykiem -NIE ZOSTAWIAMY RANNYCH poderwać moje zwłoki z wyrka. Do dziś zastanawia skąd jednak wykrzesałem resztkę sił dając odpór bandzie która polewając moją głowę wodą i okładając plastikową butelką tupu PET w naprawdę RÓŻNE miejsca bez skutecznie próbowała wywlec mnie z pokoju. Szczęśliwie dla mnie grupa w pomniejszonym składzie udała się na zaplanowany Paintball  i strzelanie do rzutek pogoda tego dnia była wyjątkowa. Deszcz zacinał niemiłosiernie, wiało okrutnie ale koledzy walczyli jak lwy w błocie, w deszczu. Koło południa odezwała się moja komórka z informacją od grupy, że taksówka czeka na mnie na dole i ,że mam się zbierać niezwłocznie bo ognisko wzywa. Zastosowałem się do polecenia i po kilku minutach marzłem z kolegami przy ognisku bo w międzyczasie deszcz zamienił się w śnieg. Przemoczeni na wskroś powróciliśmy do hotelu kontynuując dalszą cześć naszych gier i zabaw.Sauna basen ,basen sauna wygrzać przemoczone kości  i uratować się przed katarem. Co oczywiście udało się   osiągnąć z pomocą płynów wpływających na nastrój. Jedną z ostatnich atrakcji  był konkurs na „najdłuższe przebywanie pod wodą,” Wygrał go oczywiście nasz Prezes Robert G. zdeklasował wszystkich, dopiero w późniejszych rozmowach przyznał się ,że ćwiczył od dawna a zaczął zaraz po ślubie,( taką ma metodę na unikanie konfliktów małżeńskich) Doszedł do takiej wprawy ,że pół godzinki a nawet godzina pod wodą nie robiła na nim ,żadnego wrażenia. I z tego miejsca gratulacje dla Prezesa z okazji długiego pożycia małżeńskiego. Na sam koniec musieliśmy przytargać stół do ping ponga z magazynu ale już wykąpani i ogrzani nic tego dnia nie mogło już zmącić naszego spokoju.

NIEDZIELA :

Śniadanie – Grupa wyglądała naprawdę na zmęczoną, perspektywa powrotu i myśl, że to już koniec nikogo nie nastrajały pozytywnie.Krótki czas podsumowania i podziękowania dla organizatorów.

Zdjęcia na schodach uściski. Widzimy się niebawem.Termin spotkania na kręglach już ustalony.

 

Satysfakcja pełna.

Michał BU.