Korbielów 2008

Początki

Pierwotnie miała to być inicjatywa męska, rodzinna – próba integracji pokoleń i szwagrów. Padła przy świątecznym stole powodowana fantazją i chęcią dowiedzenia samodzielności plemników. Skład: 2 braci plus 2 szwagrów. Wyszło jak wyszło – gotowych do czynu było tylko dwóch. Jako że szkoda wolnych miejsc w samochodzie nie wypełnić – Rafał i Paweł ładują też Tomka i dwóch Adamów.

Kierunek Korbielów. Tam ostatnie śniegi tego końca zimy widziano. Dojeżdżamy w piątek nocą, wygnieceni dynamiczną podróżą i ograniczoną przestrzenią SAABa. Gabaryty pasażerów robią swoje – nominalne 5 miejsc w podróży przekraczającej 100km nie zapewnia komfortu.

W sobotę po śniadaniu ruszamy w kierunku Pilska. Śniegu nie widać, tylko sznurek parkujących samochodów budzi nadzieję. Także pracujący orczyk – mimo pierwszych kilkudziesięciu metrów wyciągania po tartanie i słomie. Umordowani docieramy leśną płaską nartostradą do Hali Szczawiny. Jeździmy góra-dół, Szczawiny-Miziowa po grząskim śniegu w padającym kapuśniaku. Ale pogoda ducha i zacięcie wspierane chmielem wypełniają dzień do zmierzchu.

Zasłużyliśmy na wystawną kolację w Starej Karczmie w Jeleśni. Koniec sezonu przetrzebił wyraźnie menu, ale są tradycyjne pierogi i golonka. Ciężko po nich się ruszać i aktywnie kontynuować wieczór. Zresztą pogoda i nie-zimowa atmosfera nie nastraja do wieczornych atrakcji. Wszędzie raczej pusto i smętnie. W tamtych latach nie mieliśmy jeszcze tyle praktyki w stwarzaniu okazji do zabawy wbrew otoczeniu i mrokowi…

Niedziela wita nas piękną, słoneczną pogodą i zmrożonym sztruksem pod nartami. Aż ciężko uwierzyć w taką odmianę pogody w kilka godzin. Mało ludzi, fajna jazda przerywana leniwym opalaniem się na nartach na Hali Miziowej i mszą świętą w schronisku na Hali Miziowej. Rozrywkę zapewnia śmigłowiec GOPR-u podejmujący z hali połamańców.

Jako zadośćuczynienie za lenistwo podejmujemy wyzwanie zimowego wejścia na Pilsko. Gubi nas kopułowaty szczyt, który jak nam się wydaje jest tuż za linią góry widoczną z górnej stacji wyciągu orczykowego. Ambitnie bierzemy narty na ramiona i w butach narciarskich pniemy się w górę. Pniemy się i pniemy… Już niby widać koniec po czym znowu łudzi nas kolejna krągłość góry. Słońce świeci, pot się leje. Szkoda odpuścić i zawrócić. Śniegu przybywa, który fantastycznymi kształtami rzeźbionymi wiatrem i mrozem okrywa kosówkę i niskie krzaki. Coraz więcej śladów free-stylowych zjazdów między zaspami i krzewinami. Docieramy. Widok rekompensuje wysiłek i pot. W przejrzystym powietrzu widać w oddali oświetlone słońcem słowackie Tatry a na północy polskie Beskidy z Babią Górą w bliskim planie. Sesja foto i wygłupy w głębszym śniegu poprzedzają zjazd z Pilska. Kilka godzin w ostrym słońcu i na śniegu zostawia wakacyjne ślady na naszych twarzach. Śnieg znika szybko z każdymi 50 metrami zjazdu. Granicę wyznacza dolna stacja orczyków na Hali Szczawiny. Niżej już przedwiośnie i powrót do codzienności.

Rafał

Miejsca godne polecenia: