Powrót do korzeni 2018

Gigant w Szczyrku

 

W pierwszych dniach marca jak co roku postawiliśmy odświeżyć nasze sprawności fizyczne i powracając do korzeni zorganizowaliśmy wyjazd NARCIARSKI do Szczyrku. Planowanie tej eskapady zaczęliśmy długo, długo wcześniej. Chcieliśmy mieć czas i pewność, co do najwyższej jakości kwaterunku, a także możliwość sprawdzenia i przygotowania pozostałych atrakcji wyjazdowych.

Grupa podzieliła się w sprawie transportu. Część Kolegów podróżowała samochodem, druga natomiast wybrała podróż koleją.
PENDOLINO, PENDOLINO , MON AMOUR .

Wyczekiwany wyjazd właśnie się zaczął. Dawno nie widzieliśmy się w takim gronie tym bardziej radość ze wspólnego wyjazdu była większa. Bilety kupione ze zniżką ( KARTA DUŻEJ RODZINNY) więc połowa ekipy musiała udawać nieletnich. Rzecz nie była łatwa ale czym podróż trwała dłużej, to jakoś przychodziło nam to łatwiej. Ubrana w takie same  bluzy ekipa, więc jak by co, to jesteśmy z tego samego sierocińca, więc zniżka się należała. Wydawało nam się, że mamy zarezerwowany jeden przedział.  I rzeczywiście tak było, ale przedział okazał się wagonem. Numerowane miejsca i wszystkie zajęte, jednak dzięki uprzejmości współpasażerów siedzieliśmy jednak razem ( taka niespodzianka).

CZWARTEK – dzień pierwszy
Integracja zaczęła się zaraz po wejściu do pociągu i tu okazało się, że oczywiście w wagonie nie ma WI-FI, ale czujniki dymowe skalibrowane są tak czule, że konduktor szybko wyczuł „czym tu pachnie” i zagroził nam, że albo dzielimy się trunkami z całym wagonem albo chowamy wyszynk.
Co było robić. Perspektywa surowej kary w postaci utraty zapasów podziałała. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Faktem pozostaje, że ewidentnie zdradził nas KONIAK ( Baczewski albo Baczyński VOSP),  a w zasadzie jego wszechobecny aromat . Płożyliśmy uszy po sobie i aby dotrzeć do celu szybko, wygodnie i bezpiecznie. Po trzech godzinach z okładem przywitała nas Bielsko Biała. Regułą pozostaje jednak to, że jak się podróżuje to dzieją się rzeczy, których człowiek się nie spodziewa. Tak było również i tym razem. Zaraz po wyjściu z pociągu podeszła do nas miła Pani, która zagadnęła Przema, czy to nie my jesteśmy statystami, których ona oczekuje na potrzeby kręconego właśnie filmu. W odpowiedzi usłyszała , że owszem TAK, ale my jesteśmy poważnymi  AKTORAMI, na co Pani troszkę się zdziwiła bo ona potrzebowała jednak tylko statystów. W dalszej części konwersacji dołączyli pozostali Koledzy pytając „Kto nam teraz zapłaci za ten przyjazd, ba nam obiecywano jednak poważny aktorski angaż”. Zakręciliśmy sytuacją tak przekonywająco i zręcznie, że miła Pani nie wiedziała co powiedzieć a nawet wspomniała, że ja wkręcamy. Po chwili już śmiejąc się zaczęliśmy wyjaśniać całą sytuacje a widoczna ulga na jej twarzy naprawdę ( bezcenna ) była wielce wymowna. Do samego Hotelu dotarliśmy już  bez zbędnej zwłoki.

Godzina spotkania z grupą samochodową wcześniej ustalona i obiad. W tym dniu czekała nas jeszcze niespodzianka pt. zajęcia sportowe ??.  Nikt poza Przemkiem nie wiedział w jakim charakterze będzie ta atrakcja i na czym ma ona polegać. Transport na halę sportową i szatnia: może będziemy grać w kosza, ee nie, chyba w nogę, ale to nie dziś, też nie. W końcu zaproszono nas do sali, w której ..ssąączyła… się spokojna, ale rytmiczna muzyka. Wszystko jasne, będziemy się relaksować, wonne olejki, aromaterapia. Ja wierzyłem w to, aż do końca. Potem przyszła p.Ela, zmieniła muzę i podała tempo raz, raz, raz, raz . Całe moje wyobrażenie o relaksie runęło w jednej chwili. Ćwiczenia interwałowe, bieg bokserski, stretching, prawa noga za głową, lewa za bark. I tak całą godzinę, purpurowe twarze, pot lejący się po plecach. Czas jakby stanął w miejscu, wtedy też zrozumiałem co znaczy „dostać wycisk”. Po wszystkim okazało się, że przygotowany dla nas zestaw ćwiczeń spokojnie wykonują 70 latkowie, a przecież myśmy się do nart naprawdę „przygotowywali”, chyba jednak za mało. Wychodząc już z hali, patrzyliśmy na boisko do siatkówki,  ech ! Nie jednemu z nas przemknęła myśl, że pewnie siatka byłby lepszym pomysłem. Nic to . Zaprawa przed nartami zrobiona, czas na baseny i saunę, wieczorem zaś spotkanie w sali kominkowej i Walne.

Wybory wygrał i ponownie został Prezesem Kolega Robert G. ” Jedynie Słuszny” kandydat, który to z programem ROZWÓJ I ROZSĄDEK pozostawił w polu kontrkandydatów. Wolny wniosek Kolegi PANA Jarka, żeby podnieść standard naszych wyjazdów a przy okazji znacznie obniżyć koszty w/w również spotkał się z ogólną akceptacją, a nawet aplauzem. Krótkie podsumowania, i głosowania nad najbliższymi planami.
I na koniec (wisienka na torcie ) długo wyczekiwany pkt naszego spotkania, a mianowicie projekcja filmu z naszego ostatniego wyjazdu pt. PEWNEGO RAZU W DWORKU, ale cóż tam, zwykły film, EPOPEJA po prostu. Talent Kolegi Przema, oczywiście wszyscy znamy, ale tu błysnął wyjątkowo. Scenariusz, reżyseria, scenografia, efekty specjalne, kostiumy, muzyka, dialogi.
Wszystko, absolutnie wszystko na najwyższym światowym poziomie. Żartom i śmiechom nie było końca. I tak zakończyliśmy dzień pierwszy.

PIĄTEK
Dzień następny zaczęliśmy wspólnym śniadaniem 08:30 am. A tu frekwencja 100%, i tu pełne zaskoczenie. Pragnę jednak zauważyć, że znakomicie procentuje nasze doświadczenie (jak jutro na narty to dziś wcześnie spać). Nie ma oczywiście reguły bez wyjątków ale ogólnie się sprawdza !! Szczyrk przywiał nas cudowną pogodą, siarczysty mróz z zaśnieżonymi stokami. Dobrze przygotowane trasy i piękne widoki to było to po co przyjechaliśmy. Tego dania szusowaliśmy aż miło, góra-dół, góra-dół. Skrzyczne zaskoczyło nas bardzo pozytywnie i jakością tras i stopniem przygotowania infrastruktury. Odbyliśmy także wspólny trening pod okiem wykwalifikowanej instruktorki, ale niestety już po południu, nie dało się jeździć ze względu na tłumy narciarzy. Jeśli pogoda dopisuje zawsze jest ścisk i tłok. Zaraz po nartach, w zamierzeniu „krótkie” spotkanie w pokoju Tomka i Rafała, w celu pokrzepienia serc, okazało się jednak regularną nasiadówą. Odkryliśmy zupełnie przypadkiem, że Kolega Tomek G. dysponuje w kolejności alfabetycznej: schab wieprzowy z wolna pieczony, ocet winny, buraczki marynowane, kurki w zalewie octowej 2016, oraz podgrzybki 2017, rolmopsy śledziowe do tego pieczywo pszenno-razowe, deskę do krojenia oraz nóż, a na koniec oczywiście HIT wyjazdu GALARETKA Z NÓŻEK, oczywiście własnej roboty. No to jak można było Kolegę zostawić samego z takim arsenałem. Nie mogliśmy się rozstać, aż ostatnie NOGI nie wyszły. Basen, sauna, basen, lecz oczywiście to nie był koniec atrakcji tego dnia……

Każdy z nas mimo oczywistej chęci spotkania, musiał jednak powalczyć o to żeby wyjechać. Obowiązki zawodowe, rodzinne, zawsze jest tego tyle.., więc jak już do niego dojdzie to eksplozja emocji gwarantowana. Wieczorem nastąpiła ich kumulacja, MECZ PIŁKARSKI. Niby nic wielkiego, ale jak się okazało emocje sięgnęły zenitu. Sala wynajęta na godzinę, więc: rozgrzewka, drużyny podzielone.

Gramy :
Na początku trochę przepychanki, zwykła kopanina. Spokojnie to nic innego jak rozpoznanie przeciwnika, szybki gol ustawia grę. Nikt nie odpuszcza ( w międzyczasie dojeżdża Wojtek, ale mówi że nie gra ). Po chwili kontra i gol kontaktowy gra rozwija się dynamicznie. Cios za cios, gra na hali rządzi się swoimi prawami. Jarek G w napadzie dokonuję cudów. Zwrot w lewo w prawo,    przerzut na drugą stronę GOOOOL. Przemo w obwodzie drybluje jak „profesor” kolejna bramka . Gramy, gramy, gramy. Wychodzi nam wszystko, czasem tak się zdarza, a gra rzeczywiście układa się nam wyjątkowo. Kolejną bramkę dokłada Rafał. Wszyscy w napadzie to zły pomysł, odgryza się Adam. Nasz wynik wygląda jednak doskonale. Po siedmiu bramkach przerwa, wynik 7:2 jakoś łatwo poszło i w miarę szybko. Druga połowa to też koncertowy popis duetu Jaro-Przemo i przy dzielnym wsparciu Krzycha B. Mecz kończy się wynikiem 14:4. Żal było patrzeć na smutne twarze Kolegów drużyny przeciwnej, ale od czego jest niegasnący duch naszego Skarbnika Roberta ” mamy jeszcze 20 min to gramy rewanż ” – rzuca. Gra zaczyna się od nowa, ale żeby wyrównać szanse do przegranej drużyny dochodzi Wojtek. Dobrze, że zmienił zdanie, siedzenie na ławce przy takich emocjach to sztuka nie lada. Szybko tracimy gole, po dosłownie 3 min dostajemy dwie bramki, odgryzamy się jedną Jara i już wyglądało na to, że znowu rozbijemy ich w puch, a tu łup dwie kolejne bramki w plecy. Braki kondycyjne zaczynają dawać się we znaki, tracimy rezon. Przewaga jednego zawodnika jest widoczna aż nadto. Teraz dla odmiany Koledzy z drużyny przeciwnej łapią wiatr w żagle, role się odwracają, piłka chodzi jak po sznurku a potrafią trafić do bramki zakładając siatkę obrońcy i bramkarzowi. Teraz to my poczuliśmy gorycz porażki. Nic już nie było w stanie odwrócić losu tego spotkania, przegraliśmy drugą odsłonę 10:2 + straciliśmy złotą bramkę. Wrzaski, krzyki, kłótnia po meczu o wynik, o to kto był lepszy, w końcu o to kto wygrał. Spór ten pozostał jednak nie rozstrzygnięty. To można załatwić dopiero w przyszłym roku i tylko na boisku. Znowu mamy powód do wytężonego wysiłku i należytego przygotowania do  czekającego nas spotkania. Upust emocjom daliśmy niebywały, resztę załatwiliśmy już przy kolacji wypijając nieco więcej tego wieczora – wiadomo czego.

SOBOTA
Poranek zapamiętam na długo. Bardzo trudno to opisać, ale bolało mnie dosłownie wszystko, czułem się jak po wiejskiej zabawie. Ledwo wstałem z łóżka, dobrze, że łazienka mała i z udogodnieniami dla niepełnosprawnych, a pogoda jak z obrazka. Pierwsza myśl, zapominam o nartach, a stawiam na rehabilitację, ale zły duch „nieustępliwy Jarek” wspomniał coś, że ktoś miękki, a nie twardy i, że samochód już czeka i, że piwo znakomite podają na stoku ( wszyscy wiedzą, że nie ma nic lepszego na zakwasy) zebrałem więc zwłoki, co było robić. Dobrze, że Kolega namówił mnie jednak na te narty, żałował bym bardzo, a jak się później okazało, nie byłem w swoim bólu osamotniony, a na stoku uzbierała się nas jednak ładna gromadka. Po nartach obiad w góralskiej chacie, czekaliśmy chyba z godzinę na podanie zmówionych dań, ale było warto ” jagnięcina ” palce lizać. Desery już w hotelu i wymarzona drzemka. Cały dzień na świeżym powietrzu robi swoje. Kolacja i oczekiwanie na gry karciane. Mają one swoich zagorzałych zwolenników, którzy nigdy nie odpuszczają. Wieczór długi, gra zacięta, a zgrani przesuwali się w kierunku ping-ponga. Skończyliśmy późno w nocy dobijając resztki jedzenia i picia.

NIEDZIELA
Śniadanie, kawa i już myślimy o wyjeździe, pakujemy się nieśpiesznie, ale oczywiście Przemo wzywa na basen, ale oddajmy głos Przemkowi :
” miał to być zwykły relaks przed podróżą, jednak coś mnie tknęło, gdy nieoczekiwanie po obu końcach basenu ujrzałem po trzech kolegów. Gdzieś w głowie od razu pojawił się obraz dwóch drużyn. Wybiegłem szybko z basenu w poszukiwaniu piłki, jednak jedyna jaka była na basenie znajdowała się w rękach chłopca. Szukając przedmiotu zastępczego, natknąłem się na niewielką deskę do pływania. Nie był to, jak się okazało przedmiot, który łatwo kontrolować, dlatego też po kilku rzutach deska za sprawą Rafała poszybowała daleko za basen, o mało co nie trafiając siedzącej powyżej basenu pani. Ściągnięta krzykami z prośbą o podanie deski, pani oraz jej synek przybyli, aby zobaczyć cóż to za hołota wyczynia w basenie. Ku mojej radości na brzegu pojawił się również wspomniany wcześniej chłopiec, który tym razem dał się namówić na zamianę zabawek i tak rozpoczął się morderczy mecz. Rafał, Skarbnik i Adam kontra Prezes, Pacino i Przemo. Aby łatwiej było rozpoznać drużyny jedni grali w kąpielówkach drudzy bez. Jak się okazało, nie było to rozwiązanie doskonałe bo i tak czasem kończyło się podaniem do przeciwnika. Walka była zacięta, zarówno nad wodą jak i pod wodą. Podtapianie było zwykłą praktyką, natomiast najtrudniej się płynęło w miejscu, kiedy ręce pracowały zacięcie, ale ktoś trzyma cię np. za nogę (dotyczy tylko drużyny w kąpielówkach) a w tej dyscyplinie wszystkie chwyty dozwolone. Śmiało mogę powiedzieć, że parę litrów wody z basenu zabraliśmy ze sobą, ale radość była nieoceniona. I w ten oto sposób kolejny dzień uwieńczony został aktywnością fizyczną. Myślę, że od tego wyjazdu waterball wejdzie do kanonu naszych sportów”.

Podsumowanie
I tak to akcentem pływackim zakończyliśmy nasz górski wyjazd. Wszyscy szczęśliwie dotarli do domów cali i zdrowi. Eskapada zakończona pełnym sukcesem.

Gorące podziękowania dla organizatorów i oddzielne dla Przema który ” włożył ” najwięcej serca w ten wyjazd.

Widzimy się już niebawem, ze swojej strony dodam tylko, że projekcje naszego filmu PEWNEGO RAZU W DWORKU musimy powtórzyć koniecznie.

Michał Bu & Przemo