Kazachstan & Kirgistan 2019 

Śladami jedwabnego szlaku

 

Śladami jedwabnego szlaku

czyli

po bezdrożach Azji.

 

Inspiracją wyjazdu do Kazachstanu był Kanion Szaryński, który pewnego dnia pokazał jeden z kanałów telewizyjnych. Zrobił wrażenie. Wyborowi tego kierunku sprzyjała ponadto tajemnica i bezkres kraju, znanego nam głównie z historii o polskich zesłańcach. Myślę, że szukaliśmy też  atmosfery naszej wcześniejszej wyprawy koleją transsyberyjską i życzliwych ludzi ze środkowej Azji. Apetyt rósł w miarę planowania – zdecydowaliśmy się wstąpić też do Kirgistanu.

 

 

Dzień 1 – lot do Astany: 16.06.2019

Omijamy w planie podróży stolicę Kazachstanu (w czasie przygotowań: Astana, w chwili wyjazdu: Nursułtan), wybierając eksploracje terenów wokół dawnej stolicy Ałmaty, urozmaicone przystankiem w stolicy Kirgistanu Biszkeku i przejazdem wzdłuż jez. Issyk-kul. Trasę ponad 2000 km pomogą nam pokonać trzy „terenowe” samochody Renault Duster 4×4, które rezerwujemy w rekomendowanej przez innych Polaków lokalnej wypożyczalni.

Jest nas dwunastu. To najliczniejsza wyprawa z dotychczasowych. Docieramy do Ałmaty samolotem z Moskwy krótko po północy. Na lotnisku pierwsza przygoda – bagaże dwóch kolegów nie docierają. Dłuższą chwilę zajmują nam formalności reklamacyjne, potem ruszamy na kwaterę aby złapać trochę snu. Do planu aktywności w Ałmaty dochodzą zakupy odzieżowe i kosmetyczne dla poszkodowanych przez lotniczego przewoźnika.

Zwiedzamy Almaty wieczorem, zapamiętuję wjazd kolejką na górę w mieście i pokaz uwięzionych orłów na jej szczycie. Dookoła życzliwi ludzie o uśmiechniętych skośnych oczach i wysmaganych wiatrem twarzach. Miasto nie zachwyca, choć może to kwestia braku czasu na szczegółowe zwiedzanie i naszego niewyspania po podróży. Najciekawszy był Sobór Wniebowstąpienia Pańskiego i Zielony Bazar – miejscowy targ o standardzie zapomnianym w Polsce od wielu lat. Bogactwo kolorów i zapachów (tych przyjemnych i trudnych).

 

Dzień 2 – 17.06.2019

Rano po wczesnym śniadaniu szykujemy się do wyjazdu. Mamy dotrzeć do Biszkeku – to dłuższy kawałek drogi. Wyjazd opóźnia zatrzaśnięcie się w łazience jednego z kolegów.  Kłopot z drzwiami budzi chęć pomocy bardziej zaradnych  i wesołość obserwatorów.

Wyjeżdżamy w uciążliwym korku poza Ałmaty i wypadamy na pagórkowate stepy. Mijamy stada koni i kóz, gdzieniegdzie samotnego pasterza. Przestrzeni nie zamykają żadne góry, lasy i czy choćby pojedyncze obiekty. Dojeżdżamy do rezerwatu archeologicznego Tamagły Tas w którym oglądamy petroglify (rysunki naskalne) z XVII w, przypuszczalnie stworzone przez mongolskich Ojratów. Krótka przerwa na soczystego arbuza w gorącym plenerze i ruszmy w kierunku granicy z Kirgistanem.

Dobre humory i rozluźnienie na przejściu granicznym kosztują – jeden z naszych kierowców otrzymuje mandat za nieznajomość podstawowych znaków drogowych. W oczekiwaniu na formalności próbujemy miejscowego wysuszonego sera – przysmak dla twardych podniebień. Docieramy do Biszkeku już po zmierzchu i po szybkiej toalecie ruszamy do miasta w poszukiwaniu lokalnej knajpy. Spędzamy miło czas przy wystawnej kolacji i lokalnych mocnych trunkach. W bonusie otrzymujemy pokaz regionalnego tańca w wykonaniu sympatycznych młodych kelnerek. Płacimy za wieczór stosem plastikowych somów – kirgiskiej walucie o niewielkiej wartości i ładnych grafikach.

Jesteśmy dalej głodni atrakcji i poznajemy Biszkek nocą. Niestety, nie ma zbyt wiele architektury przykuwającej uwagę, w mieście dominuje stylistyka post-sowiecka. Siadamy na drinka w knajpie Baku, w której do rachunku alkoholowego doliczają nam opłatę za muzykę i kompot. Kolejna kulturowa przygoda. Idziemy dalej. Jest ok. 3.00 lokalnego czasu – w pobliskim wielkim meczecie muezin rozpoczyna donośne pieśni. W śpiącym, pustym mieście robi to niesamowite wrażenie. Obok meczetu trafiamy na małą, rzemieślniczą piekarnię w której ojciec z synem wypiekają chlebki w okrągłym glinianym piecu na dzisiejszy targ. Kupujemy gorące wypieki i zjadamy je w drodze do kwatery. Głowy pełne wrażeń.

Dzień 3 – 18.06.2019

Przed wyjazdem z Biszkeku chcemy zobaczyć miasto za dnia, przynajmniej z okien samochodów. Kręcimy się więc trochę po ulicach. Nasze zainteresowanie budzi duży miejscowy targ – Osz Bazar. Zaglądamy na nim pod każdy daszek, a spacer kończymy w małej jadłodajni w której pijemy parzoną kawę żartując z sympatyczną właścicielką.

Ze stolicy Kirgistanu jedziemy w kierunku jeziora Issyk Kul. To drugie co do wielkości słone jezioro na świecie. Zanim do niego dotarliśmy zatrzymujemy się na chwilę przy wieży Burana – 25-metrowym minarecie z IX wieku – znaczącej historyczny Jedwabny Szlak. Przejazd wzdłuż południowego brzegu jeziora z majaczącymi w oddali górami Tienszan pozostawia niesamowite wrażenia. Szkoda, że nie ma czasu na górski trekking. Przystanek bezpośrednio na brzegu jeziora okazał się z konieczności króciutki. Opadły nas miliony jętków lub komarów – nie byliśmy w stanie zrobić nawet kilku sensownych zdjęć.

Kolejnym punktem na trasie jest malowniczy Kanion Skazka, który odnajdujemy nie bez kłopotu. Niesamowite kształty i kolory gór. Samotnie penetrujemy wąwozy i zbocza. Ślizgamy się na kamienisto-piaszczystym podłożu. Przerwa na zwyczajowego arbuza i ruszamy dalej – w kierunku miejsca noclegowego.

Będąc w Kirgistanie wypada pojeździć na koniu – to nam się nie udało i spróbować noclegu w tradycyjnej jurcie – taki był plan na tę noc. Po wielu godzinach błądzenia po zmierzchu po górach i wielu telefonach do gospodarza, odnaleźliśmy w końcu nasz obóz – w dolince daleko wcinającej się między wysokie góry. Czekała na nas tradycyjna kolacja (pilaw), herbata z samowara i konfitury na deser. Dodaliśmy to tej kolacji też swoje napoje. Jurty położone były nad górskim potokiem, który hałasował głośno ale skutecznie ululał nas do snu.

Dzień 4 – 19.06.2019

Wstajemy wcześnie bo przed nami długi odcinek trasy. Szybka toaleta w zimnej, górskiej wodzie lub przy piecu pod pałatką i śniadanie. Na śniadanie znowu pilaw (czy wczorajszy? Być może – kilku kolegów narzekało nieco). Wyjeżdżając za dnia zdaliśmy sobie sprawę jak dużo szczęścia mieliśmy dotarłszy wczoraj na miejsce. Samodzielne odnalezienie obozu było praktycznie niemożliwe. Mimo google maps i innych współczesnych narzędzi. Ale dotarliśmy.

Objeżdżamy jezioro Issyk Kul od strony wschodniej i przez Przewalsk jedziemy w stronę  Kazachstanu. Droga do granicy wspina się w górę, traci swoją uporządkowaną formę, prowadzi przez wioski a później koczowiska pasterzy koni. Wszędzie jurty. To co ostatniej nocy było dla nas atrakcją dziś jest powszechnością. Krótki postój na przełęczy – rozmawiamy z „lokalesami” i robimy zdjęcie z flagą Kirgistanu. Zjeżdżamy w dół, w kierunku granicy. Jak się okazuje wybraliśmy przejście, które otwarte jest tylko okresowo i wygląda istotnie jak tymczasowe. Odprawa nie jest pozorna – pogranicznicy zaglądają nam to bagażników i naszych toreb. Coś tam im się podoba, więc dostają jakieś suweniry. W oczekiwaniu na odprawę widzimy orły krążące w oddali nad stepem. Zaraz za granicznym szlabanem miejscowy sklepik z pamiątkami w którym dominują kulki wysuszonego sera. Zapaszek.

Dziś kulminacją jest dotarcie do jeziora Tuzkol, do którego droga tak nas zmęczyła, że na miejscu nie było chęci na bliższe poznanie. Jezioro jest płytkie i łatwo traci wodę, dlatego i brzeg się przesunął. Pooglądaliśmy z daleka, zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w kierunku odległych kwater, zatrzymując się po drodze na zakupy w kazachskim „Społem”. W dzisiejszej agroturystyce czekała nas obfita kolacja z lokalnymi potrawami (w tym pilaw) i własną wódeczką. Kończymy dzień krótką partyjką brydża.

Dzień 5 – 20.06.2019

Po śniadaniu (kolejny tłusty pilaw) i pamiątkowych zdjęciach z gospodarzami agroturystyki ruszamy w kierunku jeziora Kajyngdy i zatopionego lasu. Ich wskazówki: „To łatwa droga, nie zgubicie się” okazują się zbyt optymistyczne. Nie wierzymy, że tę jakość może mieć droga do wielkiej atrakcji Kazachstanu. Jedziemy przekonani, że zaraz będziemy zawracać. Doganiamy samochód sędziwych Szwajcarów, którzy prą w tym samym kierunku więc już wiemy, że to właściwa droga. I, że nie będzie lepsza. I, że potrwa znacznie dłużej niż zaplanowaliśmy. Niemal zwątpiliśmy w powodzenie dotarłszy nad górską rzekę, przez która prowadziła. Śmiała szarża naszych kierowców i wskazówki przewodników, którzy przeprawili się przez rzekę przyniosły sukces.

Ostatni odcinek drogi pokonujemy pieszo (niepotrzebnie), rejterując przed stromym podjazdem. Nad monumentalnym, turkusowym jeziorem atmosfera gęsta – poważna sprzeczka między dwoma kolegami. Minie trochę czasu zanim ostygną, szczęśliwie nie wpływając na resztę grupy. Warto zaznaczyć, że rzadko w grupie ŻsR mamy takie sytuacje mimo wielu indywidualności i długiego czasu jaki ze sobą spędzamy.

Ten dzień jest kulminacją wyjazdu. Po Zatopionym Lesie ruszamy do Kanionu Szaryńskiego, który był inspiracją dla wyjazdu do Kazachstanu. Kiedyś usłyszałem że to drugi największy kanion po Wielkim Kanionie w Kolorado. Robi niesamowite wrażenie. Jadąc w jego kierunku dostrzegamy najpierw wielką rozpadlinę w równym płaskowyżu, wijącą się wiele kilometrów. Rozszerza się i wydłuża im bliżej jesteśmy. Zejście na dno uzmysławia jego głębokość. Fantastyczne kształty i kolory ścian kanionu i skał na jego dnie dają nieziemskie odczucia. Wędrujemy dnem kanionu, wdrapujemy się na wybrane skałki, później wcinamy lokalną zupę w knajpie na dole, pijemy piwo na brzegu rzeki, a do wyjścia z kanionu wracamy kolejką-meleksem.

Wieczorem docieramy do Żarkentu, dalej na wschód za 36 km są już Chiny. Na granicy widoku majaczą Góry Tienszan. Instalujemy się w motelu, pozbywamy całodniowego potu i kurzu i ruszamy do lokalnej knajpy na kolację z uchą i szaszłykami. Próbujemy znaleźć dobry powód do wieczornego spaceru po mieście, ale miasto nie daje powodu. Wracamy do motelu na rozmowy, pokera i whisky. Kolejny świetny dzień mija.

Dzień 6 – 21.06.2019

Zaczynamy dzień od zwiedzania meczetu (obecnie jest to muzeum), który przypomina bardziej świątynię buddyjską – zbudowano go w tym stylu, a wg legendy, chińskiego budowniczego który znał sposób łączenia elementów bez użycia gwoździ pozbawiono rąk za ujawnienie tej tajemnicy poza Chinami. Później robimy zakupy na fascynującym lokalnym targu. Owoce, warzywa – znane (w tym jabłka z Polski) i nieznane. Zwierzęta – żywe i nieżywe. Zapachy pieczeni i pieczyw różnego rodzaju. Robimy obfite i różnorodne zakupy, z trudem mieszcząc je w Dusterach i ruszamy do Parku Narodowego Ałtynemel.

Lokujemy się w hostelu i wygłodniali zaczynamy od biesiady. Na stoły wjeżdżają produkty z targu w Żarkencie. Wyborne szaszłyki z baraniny i innych mięs.  Świeże lokalne warzywa, ogromny arbuz i skrzynka moreli na deser. Kolejnego arbuza i kolejną skrzynkę moreli pochłaniamy po wyczerpującym podejściu na Śpiewającą Wydmę, centralny punkt dzisiejszego zwiedzania Parku. Wydaje się niepozorna, jednak przewyższenie, drobny, kopny piasek oraz palące słońce robią swoje. Jesteśmy zmordowani. Odpoczywamy na szczycie podziwiając widoki. Setki zdjęć. Daleko na granicy horyzontu majaczy rzeka – była tam, czy to miraż? Po zejściu uzupełniamy mikroelementy zawarte w owocach.

Wieczorem ładujemy bateria w hostelu i fetujemy Adama z okazji rocznicy urodzin. Toasty, drobny upominek. Wspominamy dzień i wcześniejsze przygody. Kończymy wieczór rozgrywką brydżową na 2 stoły.

Dzień 7 – 22.06.2019

Jeździmy bezdrożami Parku Narodowego Ałtynemel ciągnąc za sobą tumany kurzu. Nie zgubimy poprzedników, ale zwiększamy dystans między samochodami, aby cokolwiek widzieć. Wycieraczki zeskrobują piasek z szyb. Ciepło wewnątrz, ale otwarcie okien to zły pomysł. Chyba tak wygląda Rajd Dakkar. Jedziemy w głąb, ok 80km, dojeżdżamy do granicy kolejnego rezerwatu. Samotna jurta, obok stara wojskowa przyczepa i sprzęt gospodarstwa rozrzucony wokoło, chude kundle spacerujące wokoło. Mały chłopczyk o skośnych oczkach wygląda na nas ciekawie. Ojciec jest strażnikiem rejestrującym nasze samochody. Nie pamiętam, czy coś płacimy. Zostawiamy słodycze maluchowi. Więcej kurzu. Na drodze wyschnięty pień drzewa w kształcie skulonej postaci. Dojeżdżamy do pasma gór Aktau o fantastycznych, mieszanych kolorach. Czerwień, żółć, biel. Z bliska widać wiele kanionów i dolin, które dzielą wzgórza jak bruzdy w kajzerkach.

Indywidualny plan zwiedzania, rozpierzchamy się wokoło, każdy obrazek wydaje się wyjątkowy do kadrowania.  Umawiamy się za 3 kwadranse, ale odległości między wzgórzami okazują się większe, więc eksploracja się przedłuża. Późno opuszczamy Ałtynemel, kierujemy się do Almaty. Kończy nam się paliwo – musimy znaleźć stację benzynową. To nie jest łatwe i oczywiste. Prawdą jest, że planując wyprawę po Kazachstanie warto zaopatrzyć się w mapę stacji benzynowych. Aktualną mapę. Ta, którą mieliśmy nie była aktualna, więc mieliśmy mały stresik. Nie na każdej stacji jest też benzyna z ilością oktanów adekwatną do nowoczesnych samochodów. Natomiast „napoje” 85 oct i 92 oct dostępne są szeroko.

 

Dzień 8 i 9 – Powrót: 23-24.06.2019

Docieramy do Ałmaty po długiej drodze. Na ostatnim odcinku, już trzypasmówki, pozwalamy sobie na jazdę naszymi Dusterami obok siebie. Świetnie się spisały, żadnej awarii, żadnej stłuczki. Jazda w więcej niż 4 osoby w samochodzie byłaby trudna ale w takim zestawie – w sam raz.

Uroczysta kolacja ostatniego wieczoru. Czuć zmęczenie ale i satysfakcję. Toasty, rozczulające przemowy. Tort i szampan od Pana Jarka. Wieczór według indywidualnego uznania – część idzie do miasta, bardziej odpowiedzialni – do łóżek. Pobudka bladym świtem – musimy przed wczesnym odlotem oddać jeszcze samochody. Jajka na twardo z prowiantu hotelowego konsumujemy na parkingu przed lotniskiem. Odsypiamy zmęczenie ostatniej nocy i całego wyjazdu drzemiąc na krzesłach czekając na lot do Moskwy.

W trakcie przesiadki szwędamy się po sklepach lotniska, gubiąc ostatnie ruble. Dalej – nasza Warszawa.

Opis: Rafał

Zdjęcia: Przemo

Trasa:  Warszawa – Moskwa – Astana – … –  …. –  Moskwa – Warszawa