Szlakiem białych nocy

Wyprawa na Senegal

 

Dwa lata temu zakosztowaliśmy smak emocji sportowych będąc na EURO we Francji. Tęskniliśmy do atmosfery wielkiej imprezy i spotkań z innymi kibicami. W czerwcu 2018 nadarzyła się okazja odświeżyć wspomnienia – Mistrzostwa Świata w Rosji i mecz Polska – Senegal. Rosję poznaliśmy (no może lekko liznęliśmy) w trakcie wyprawy koleją transsyberyjską (relacja tu), w pamięci mieliśmy ciągle żyjący, rozmach tego kraju i jego smaki.

Cel naszej wyprawy Moskwa trasą Via Baltica.

Tym razem wyruszyliśmy raczej o czasie. Godzinna obsuwa na poszukiwania jednego prawa jazdy, to jednak co innego niż próba wyjazdu o dzień za wcześnie. Dekorujemy kampery barwami narodowymi i klubowymi znakami, ostatnia toaleta i „pajechali” w gwiaździstą noc. Kierunek Wilno. Połykamy kilometry i domowe placki z jabłkami popijając destylatem ze słodu jęczmiennego. Gawędzimy do brzasku wspominając wcześniejsze przygody i wyprawy.

Dzień 1 – Wilno (13/06/2018)

Litwa wita nas piękną pogodą. Polska jajecznica na śniadanie, długa przedpołudniowa rozgrywka karciana w oczekiwaniu na odsypiających kierowców. Wyborna wołowina argentyńska z grilla (to już tradycja naszych wyjazdów sportowych) na obiad przywraca nam siły i radość życia. Zwiedzamy stare Wilno z przerwami, na nawadnianie organizmów. Gorąco. Więcej czasu zajmuje nam znalezienie miejsca na kolację – w bonusie mamy długi, bezpłatny spacer po mieście. Późna noc zaskakuje nas w mieście.

Dzień 2 – Ryga (14/06/2018)

Następnego dnia, po niespiesznym śniadaniu opuszczamy gościnny wileński kamping i kierujemy się do Rygi. Miła trasa w miłym gronie mija na miłych rozmowach i wprawkach filmowych z wykorzystaniem klubowego drona. Mechaniczny ptak płoszy z gniazda bociana, a operator gubi z ekranu nasz konwój. Na kampingu w stolicy Łotwy poznajemy Matthiasa-Mateusza, Polaka spod Bielefeld, który prowadzi konwój niemieckich emerytów, a nam pomaga w rejestracji odprawy granicznej z Estonii do Rosji i innymi praktycznymi wskazówkami. Otrzymuje nasz emblemat ZsR i polską flagę do naklejenia na kamper. Starówka ryska i jej okolice równie piękne jak wileńskie. W jednej z knajpek oglądamy mecz inauguracyjny przy zupie truskawkowej, później przejażdżka kolejką po starym mieście dopełnia planu zwiedzania. Wakacyjnej atmosfery dopełnia kolacyjka przy rynku i jazz’ującej solistce i wracamy na kamping długim nocnym spacerem wzdłuż kanałów. Niebo blado niebieskie.

Dzień 3 – Talin (15/06/2018)

Kolejnym naszym punktem na Via Baltica jest Tallin. Droga z Rygi mija spokojnie z przerwą na uzupełnienie zapasów i naprawę owiewki w jednym samochodzie, przy użyciu taśmy klejącej. McGyver byłby dumny. Każdą z nadbałtyckich stolic wyróżnia monumentalny pomnik zwycięstwa lub wdzięczności do socjalistycznej władzy i urokliwa starówka. Podobnie jest w stolicy Estonii. Zatrzymujemy się na kilka godzin, na kampingu przy marinie i transferujemy do centrum na zwiedzanie i późny obiad. Włóczymy się starymi uliczkami i kontemplujemy widok na zatokę ze szczytu zamkowego wzgórza. Po 22.00 wyjeżdżamy z Tallina kierując się na Narwę, gdzie wjedziemy do Federacji Rosyjskiej. Dwa samotne kampery tną pustą drogą przez estońskie bezdroża w szarówce wieczora (poranka?) wypatrując łosi. Nie wypatrzyliśmy.

Dzień 4 i 5 – Sankt Petersburg (16/06/2018)

Jazda idzie sprawnie i o 1.00 (w sobotę 16/6/2018) docieramy do punktu przed-granicznego w Narwie czekając na wywołanie naszych numerów rejestracyjnych. Otrzymujemy stosowne karteczki (do czego one były?) i kierujemy się do właściwego punktu granicznego. Błądzimy, jako i inni – bo pomocnych oznaczeń brak, wreszcie po kilku zawrotkach docieramy do granicy Wiecznej Szczęśliwości i Dobrobytu (UE), którą niemal taranujemy. Po tej grze wstępnej stoimy spokojnie i dzielnie, długie minuty na moście granicznym na Narwie (po co była ta rezerwacja wyprzedzająca, opłacone 9 EUR i poważne karteczki?), z urokliwym widokiem na twierdze na obu brzegach rzeki. Czytamy historię Narwy i Estonii – dzielni Estończycy postawili się komisarzom radzieckim w 1920 – i po odstaniu swojego wjeżdżamy na rosyjską stronę przejścia granicznego. Tu najpierw długa odprawa paszportowa (ze wsparciem FAN-ID). Chcemy skrócić odprawę celną podjeżdżając do przejścia „nic do oclenia”, ale okazuje się, że to nie dla nas (no jasne – musimy oclić samochody) i grzecznie czekamy w kolejnej kolejce. Na szczęście zaopatrzeni w Polsce we wszelkie możliwe oświadczenia, upoważnienia przechodzimy szczęśliwie odprawę i po ok 2,5 godzinie od rozpoczęcia procedur – wjeżdżamy na teren Federacji Rosyjskiej i kierujemy się do Sankt Petersburga.

Zmęczeni nocną odprawą i monotonną jazdą jedziemy już ostatkami sił. Szczęśliwie Matuszka Rassija jeszcze śpi. Pojęcie planowania z wyprzedzeniem okazuje się nie mieć zastosowania do Rosji – wybrany drogą internetowy kamping okazuje się być zwykłym parkingiem. Przykra pomyłka. I jeszcze jedna, i jeszcze jedna… Zdesperowani poprzestajemy na 5-tym podejściu, choć pierwsze minuty to próba charakteru: asfaltowy placyk obok starych kontenerów przy których przygotowujemy zwyczajową jajecznicę. Ostatecznie kamping okazuje się starym boiskiem treningowym przy stadionie Kirowiec. Ale ma wszystko co trzeba i jesteśmy sami. Klimat.

Po rozbiciu obozu polskiego, ruszamy penetrować Sankt Petersburg. Rozpędzamy się powoli – poświęcając czas na zdjęcia z urodziwymi Rosjankami i dziewczynami z innych krajów. Także z kibicami. Pierwszego dnia docieramy do Ermitażu zbyt późno. Wybieramy więc rejs statkiem po kanałach petersburskich i Newie. Później romantyczna kolacja nad kanałem z 25-ma ostrymi skrzydełkami i colą w roli głównej i biała noc na ulicach miasta. Tłumy. Wracamy ok. 3.00 i jeszcze siadamy w obozie na długie Polaków rozmowy. Usypiają nas budzące się ptaki.

Drugi dzień w dawnej stolicy Rosji rozpoczynamy późniejszym wstawaniem. Sprawnie dostajemy się metrem do Ermitażu w którym spędzamy intensywne intelektualnie 2 godziny. Malarstwo szkoły flamandzkiej smakuje w gronie 9 facetów niezapomnianie. Po obiedzie przy krasnodarskim barszczu, lokalnym lagerze i transmisji meczu Kostaryka-Serbia (0:1), ruszamy na poszukiwania Aurory. Była dalej niż miała być, ale nie ma to jak spacer zaułkami gorszej strony miasta. Wracamy do naszego obozu.

Po drodze próbujemy odebrać kaucję za nasze karnety na metro (540 RUB za 9 sztuk) ale polegliśmy po tym gdy Pani w okienku zażądała indywidualnego złożenia aplikacji przez każdego z nas i zaprezentowania paszportu. Widząc, jak idzie jej wypełnianie pierwszego formularza – machnęliśmy rękami. Popołudnie-wieczór spędzamy na rozrywkach karcianych i oglądaniu transmisji meczu Brazylia-Szwajcaria (1:1). Obiecujemy sobie względnie wczesny koniec wieczoru, wczesną pobudkę kolejnego dnia i sprawny wyjazd do Moskwy (ok 700 km) na spotkanie z lotniczą drużyną ŻsR. Obietnice udaje się zrealizować tylko częściowo, ale i tak wyjazd z Sankt Petersburga ok 8.00 po mobilnym śniadaniu w McDonald’s należy uznać za sukces.

Dzień 6 i 7 – Moskwa (18/06/2018)

Moskwa wita nas uzbrojoną kontrolą policyjną. Ponieważ wszystkie papiery mamy w porządku, kończy się na miłej pogawędce z młodym policjantem i wymianą uwag jak dużą i ogólnoświatową popularność zyskał Kałasznikow. Na dwie raty docieramy do kampingu Sokolniki, skąd po niezbędnych oblucjach ruszamy w klubowych, biało-czerwonych koszulkach na Plac Czerwony na spotkanie z grupą lotniczą wyprawy na Senegal. W tłumach kibiców i moskwian wyróżniamy się jednolitym ubiorem i głośnym śpiewem. Nie szczędzimy gardeł, których nie nadążamy nawilżać.

Wyjątkowo serdeczne i częste relacje nawiązujemy z Argentyńczykami. Na ich hasło: Polska!, odzewem jest: Mario Kempes! Buenos Aires! W ogóle jest radośnie i przyjaźnie. Także między nami i Rosjanami. Nie bez trudów zajmujemy 18-osobowy stolik w jednej z knajp opodal Placu Czerwonego. Kosztujemy rosyjskie smakołyki i narodowe napoje. Biesiadę i śpiewy co chwila przerywają spotkania z innymi grupami kibiców i wspólne zdjęcia. Z lokalu „wyrzucają” nas późną nocą. Ponieważ zmęczenie kilkudniową wyprawą daje się stopniowo we znaki – część kolegów decyduje się na powrót na kemping. Wytrwalsi ruszają do stref kibica i na nocne zwiedzanie Moskwy.

19 czerwca 2018, dzień meczu. Pozwalamy sobie na nieco dłuższy, regeneracyjny sen. Choćbyśmy chcieli jeszcze dłużej pospać – nie da się mając obok głośnych sąsiadów z okolic Będzina. Głośno i soczyście opisują pogodę, Moskwę, inne drużyny, komplementują nasze koszulki i organizację, przygotowują się do wyjścia. My ładnie ubrani i uzbrojeni w szale narodowe wracamy na Plac (Biało-) Czerwony spacerując i chłonąc gorącą atmosferę przedmeczową. Ponieważ względnie łatwo natknąć się w Rosji na kibiców z Kolumbii, udaje nam się także wyłuskać z tłumu pojedyncze barwy Senegalu – „polujemy” nieustannie na kibiców z Japonii. Bez skutku. Zaliczamy zdjęcia pod mauzoleum Lenina, niezliczone perspektywy fotograficzne Placu, tradycyjny toast w GUM-ie (tradycja powstała rok wcześniej przy okazji naszej Syberiady) i pozytywnie nastrojeni i z animuszem ruszamy metrem w kierunku stadionu Spartaka. Tego dnia Moskwa dosłownie jest biało-czerwona i trzeba zaznaczyć sympatyczny stosunek Rosjan do tych barw. Nie spotykamy się ani z lokalnym kibolstwem ani wrogością.

Przechodzimy bez problemów wnikliwą kontrolę biletową i w oczekiwaniu na mecz mamy czas na tradycyjny stadionowy posiłek. Obserwujemy stopniowo zapełniający się stadion. Z 44180 widzów meczu Polska-Senegal z pewnością największą grupą byli Polacy lub dopingujący Biało-Czerwonych w tych barwach. Trybuny wykonały swoje zadanie bez pudła. Ponieważ to jest relacja z blisko 3600 kilometrowej i ponad tygodniowej wyprawy grupy kumpli a nie sprawozdanie sportowe – z ulgą relacji z meczu nie uwzględnimy. Wspomnimy dla potomnych o rozczarowującym 1:2 po bardzo słabej grze narodowej drużyny. Mądrzejsi skomentują przyczyny – nam zabrakło sportowej jakości, emocji i przyjemności z oglądania gry „orłów” Nawałki. W tym meczu. Nasze rozczarowanie było tym silniejsze, że dobry mecz miał być kulminacją świetnej wyprawy.

Nawet wspólna kolacja w taki dzień nie smakuje tak samo. Fajnym bonusem tego dnia jest nieplanowane spotkanie z Marcinem Żewłakowem (tym razem w towarzystwie Sebastiana Mili), które staje się niechcący sympatyczną tradycją naszych wyjazdów sportowych (poprzednio spotkaliśmy się w drodze powrotnej z Marsylii). Rozdzielamy się na grupę lądową i lotniczą i wracamy do naszych baz. Moskwa głośna – tym razem po triumfie Sbornej. Polscy kibice ze spuszczonymi głowami… Na kampingu krótkie męskie spotkanie, topimy smutki i wobec planowanej wczesnej pobudki w środę – kładziemy się grzecznie spać. Obok puste miejsce po sąsiadach spod Będzina. Uff…

Dzień 8 – Katyń (20/06/2018)

Ostatnim planowanym punktem na mapie naszej wyprawy jest Katyń. Spacerujmy po chyba najbardziej tragicznym dla Polaków lesie, czytając nazwiska na pamiątkowych tabliczkach. Cicho rozważamy jak potoczyłaby się historia Polski, gdyby nie było tego lasu… I odległa i współczesna.

                                                                                                                                                                                          Rafał