Tour de Pologne 2020

Trudna przyjaźń w czasie zaraz
W 2020 roku świat wstrzymał oddech albo poddał się kwarantannie. My nie chcieliśmy. Zmuszeni do radykalnej zmiany trasy (pierwotne plany opiszemy jak zrealizujemy), zapakowani do 2 bliźniaczych kamperów wyruszyliśmy w nieco przetrzebionym składzie w objazd Polski. Cudze chwalicie …

Trochę spieraliśmy się ile w tej trasie ma być dużych miast a ile bezpieczniejszych epidemiologicznie lasów i otwartych przestrzeni. Nie osiągnąwszy wyraźnego konsensusu na wszelki wypadek zabraliśmy ponadnormatywne środki higieny, pachnący płyn do dezynfekcji rąk i śmierdzące płyny do dezynfekcji dusz i pojechaliśmy w deszcz i burzę. Zaczęliśmy od Kruszwicy (deszcz), później Gniezno (słońce) i Poznań (deszcz). Wszędzie opustoszałe ulice, rynki i zero konkurencji. Pierwszą kolację jemy ściśnięci pod rozłożoną markizą (!), za kołnierz kapie deszcz, jeden kamper bez prądu – różnicówka nie trzyma. Ale gęby nam się śmieją.

Międzyrzecki Rejon Umocniony. W oczekiwaniu na wejście do bunkrów posilamy się w Bunkier Kingu burgerami i opowieściami właściciela knajpy. Później godzinna podziemna trasa ze świetnym przewodnikiem i krótkie safari BTR-em. Zaliczamy jeszcze przejazd mini-kolejką w Nietoperku – każdy chłopiec o tym marzy – i ruszamy w kierunku wyspy Wolin.

Międzyzdroje to jeden z kurortów zachodniego wybrzeża, ale mimo czerwca, nie widać tego i nie słychać. Pusto. Logujemy się na fajnym kampingu, sprawna kolacja z wyborną wołowinką z grilla i nieco spóźniony zachód słońca. Zaliczamy molo, przymierzamy dłonie do celebryckich odcisków w alei gwiazd i zalegamy przy szklaneczkach w barze na plaży. Morze i płyny kołyszą nas leniwie do czasu wizyty lochy z 3 młodymi. Kwarantanna ludzi ośmiela dziką zwierzynę nawet w tak nieoczywistym miejscu. Długi dzień kończymy tworząc listę klasycznych przebojów lat 70-80-90. Rano wsiadamy na rowery (jak się okazuje nie jest łatwo znaleźć czynną wypożyczalnię w tych dniach!) i ruszamy całą grupą przez Muzeum-Bunkier V3 w Wicku i Jezioro Turkusowe (niestety słońce zawiodło a bez niego kolor jeziora nie ten) do punktu widokowego w Lubinie skąd podziwiamy deltę Starej Świny od strony Wicka Wielkiego.

 

Przez Trzęsacz (krótki postój przy ruinach kościoła i obiad) dojeżdżamy do Łeby. Jeśli Międzyzdroje były puste, to Łeba – jest martwa. Pogoda pod psem, uciekamy rano. Zanim to zrobimy zaliczamy nocny spacer, którego kulminacją jest wizyta w lokalnej piekarni (trudno nie trafić po takim zapachu) i zakupy pieczywa na poranne śniadanie. Małą tradycją stają się nasze nocne wizyty w piekarniach. Rok wcześniej poznawaliśmy nad ranem piekarzy w Biszkeku.

Po wyjeździe z Łeby szukamy energii w kamiennych kręgach w Węsiorach. Przed Wikingami i Kaszubami byli na tych terenach Goci, po których zostały miejsca pochówku i tajemnic. Kierujemy się do Gdańska, zatrzymując po drodze w skansenie w Szymbarku. Trudno odnaleźć w tym miejscu skansen w klasycznej postaci, choć są historyczne chaty: sybiraka z pamiątkami po polskich zesłańcach i kaszubskiego osadnika z Kanady. Jest też rekonstrukcja ziemianki Gryfa Pomorskiego i sporo narodowo-kaszubskich historii. Sprawny przedsiębiorca-założyciel uzupełnił kompozycję o „dom na głowie”, ekspozycję najdłuższej deski świata, największy fortepian świata, aspirujący browar i okazały kompleks gastronomiczno-hotelowy.

Nocujemy w gdańskich Stogach ciesząc się z pustej plaży z widokiem na portowe dźwigi. Żegnamy słońce rozgrzewając dusze i kolegę zaślubiającego w naszym imieniu polskie morze. Wyprawa na sushi na Szeroką kończy się fiaskiem. Generalnie łatwiej znaleźć w tych dniach w Starym Gdańsku miejsce do picia niż do jedzenia. Przygarnia nas jedyna otwarta burgerownia przy Długim Rynku. Jest niewiele po 22.00 a uliczki puste. Niesamowite wrażenie robi wyludniony Gdańsk.

 

Podobnie – Wilczy Szaniec pod Kętrzynem, który jest naszym kolejnym punktem. Tym razem samotność grupy jest zaletą – mamy teren i świetnego przewodnika dla siebie. Długo rozważamy co by było gdyby zamach na Hitlera się powiódł i czy ten skończył jak mówią. Kończymy długi dzień w Ełku. Ostatnią milę przed kampingiem urozmaica spotkanie z lokalną policją po przygodzie parkingowej.

Kolejnym punktem wyprawy ma być Biebrzański Park Narodowy i Twierdza Osowiec. Twierdzę zaliczamy (kolejny fajny przewodnik), ale park nas omija – umówiony przewodnik odwołuje wycieczkę w ostatniej chwili nie dając nam szansy na poszukanie alternatywy.

Nazajutrz (siódmy dzień wyprawy) spacerujemy po pustym parku w Kozłówce (Zamoyskich), penetrujemy lochy pod Opatowem i zwiedzamy zamek w Baranowie Sandomierskim. To jedno z tych miejsc, które wydaje się być poza kanonem „co warto zobaczyć w Polsce”, ale jest odkryciem podróży. Kompetentna przewodniczka, dodatkowo o niebiańskiej cierpliwości do zwiedzających (niektórzy koledzy bili rekordy elokwencji) i nie patrząca na zegarek. To jest pierwsze polskie muzeum dla większości z nas, w którym mogliśmy korzystać z eksponatów (meble) i je bezkarnie przymierzać (zbrojownia). Na koniec dnia świetny kamping w Tarnowie i nocny spacer po pustym i zaciemnionym mieście.

 

W ostatniej części wyprawy wjeżdżamy w góry i pojawiają się „premie górskie”. Zaczynamy w Sromowcach Wyżnych od spływu Dunajcem. Tu już zagęszczenie turystów, więc niepewni powodzenia stajemy w kolejce do kas. Jak to w zespole – specjalizacje mamy różne – znalazł się jeden obrotny, który szybko z końca kolejki wyprowadził nas na czoło. O spływie pisać banalnie – warto przeżyć samemu. Po obfitym obiedzie w schronisku (błąd) ruszamy grupą na Trzy Korony. Peleton się rwie, nie ma współczucia i solidarności. Oglądamy się na niebo, ale jest dla nas w tym dniu łaskawe i kończymy dzień spoceni, ale ogrzani słońcem. Po burzowej nocy wyjeżdżamy w kierunku Babiej Góry (na którą kiedyś atak zimowy musieliśmy przerwać) mijając Tatry w amfiladzie po lewej. Zaskakuje nas tłum na Przełęczy Krowiarki i szlaku na Babią Górę. Nie widać maseczek, nie czuć pandemii. W dobrym tempie i zespołowo (nie licząc dwóch samców-harcowników) zdobywamy szczyt. Decydujemy się szukać ostatniego noclegu w Krakowie skąd łatwiej nam będzie zaliczyć ostatni punkt programu – Kopalnię Soli w Wieliczce.

Zielona noc staje się nieplanowanie nocą poważnych, męskich rozmów. Ośmieliły nas napoje, ale sprowokowały wcześniejsze emocje indywidulanie przeżywane i odkładane. Mimo początkowego napięcia stopniową ulgę przynosi prawo powiedzenia i obowiązek słuchania. Najłatwiej krytykować obcych, najtrudniej rozmawiać szczerze z przyjaciółmi. Były emocje, ale wszystko dobrze. Będziemy mądrzejsi.

 

Trasa: Ożarów Mazowiecki – Kruszwica – Gniezno – Poznań – Pniewo/Międzyrzecz – Międzyzdroje – Trzęsacz – Łeba – Węsiory – Szymbark – Gdańsk – Kętrzyn – Ełk – Twierdza Osowiec – Firleje – Kozłówka – Opatów – Baranów Sandomierski – Tarnów – Sromowce Wyżne – Zawoja – Kraków – Wieliczka – Ożarów Mazowiecki.