Grześkobranie
Trudne początkiZAŁUBICE, wrzesień 2007
Ależ ten czas szybko leci na grzybach…
Wracając pamięcią do tego wyjazdu i wsłuchując się w najczęściej powracające wspomnienia, można odnieść wrażenie, że przyświecało mu hasło „Wyczyścić z grzybów zasoby gospodarza i przyległe tereny leśne”.
Nic bardziej mylnego… jak później się okazało był to wyjazd założycielski, żeby nie powiedzieć inicjacyjny 🙂
Ale od początku.
Opuściliśmy nasze ciepłe domostwa wieczorem w piątek – sądząc po pogodzie musiał o być piątek 13-tego, bo nie dość, że ciemno, to jeszcze lało całkiem, całkiem…
Mknąc raźno północną obwodnicą Warszawy na Marki – no nie do końca mknąc, na pewno nie raźno i z obwodnicą ten fragment Trasy Prymasa nie miał jeszcze za dużo wspólnego, dotarliśmy do Załubic.
Tak przynajmniej twierdził Rafał nasz przewodnik i organizator, który, o dziwo, miał klucz do bramy i domku, znajdującego się na sporej wielkości (ale to dopiero ogarnęliśmy w sobotę) działce.
Ognisko, grill, potrawy zabrane z domu, ani grama alkoholu nie zmarnowaliśmy.
Fajne opowieści, nieśmiałe plany na przyszłość Klubu – gdybyśmy to jakoś zarejestrowali lub spisali, można by było wrócić wspomnieniami. A tak?… wyciągnęliśmy wnioski i następne wyjazdy zostały lepiej udokumentowane.
Nazajutrz wziąłem sprawy, a w zasadzie kosz na grzyby, w swoje ręce, i – zahaczając po drodze o dogasający grill celem kontynuacji konsumpcji pięknie przyrumienionego boczku- zacząłem grzybobranie.
Grzyby brały, że hej.
Chwilę (?) później wstali kolejni uczestnicy spotkania i zapadła decyzja o śniadaniu.
Pojawił się Piotr (nasz wiecznie zajęty kolega) ze świeżymi bułeczkami i prasą (a nie, to chyba nie tak wyglądało)… w każdym razie na pewno coś ze Sobą przywiózł.
Po śniadaniu „ogary poszły w las”. Jak myśmy się nie pogubili…
Przy okazji okazało się, że Mazowsze to wcale nie taki płaski „naleśnik” – niektóre leśne górki powinny zostać wyposażone w łańcuchy ułatwiające wspinaczkę….
Kosze szybko się zapełniły (prawie), zarządzono powrót.
Po powrocie – zajęcia sportowe, a w zasadzie olimpiada (no, może paraolimpiada).
Jak zwykle na otwarcie igrzysk były konkurencje strzeleckie. Zwyciężcami byli wszyscy, choćby z uwagi na fakt kompletnie bezkrwawego przebiegu tych zmagań.
Potem jeszcze kilka konkurencji indywidualnych, gry deblowe, gry… różne i w zasadzie zrobiło się popołudnie.
Kilku z nas zaplanowało powrót w sobotę (m.in. autor tego tekstu), duży podziw wzbudził w szczególności Tomek, który, jeśli dobrze pamiętam, miał plany zawodowe na sobotni wieczór – pełen szacun.